Pisać, pisać… bo jak w poprzednim wpisie plackło o ziemię to dalsza wiedza potrzebna natentychmiast 🙂 To zasiadłam i piszę, tylko zwierza na popas wypuściłam, nawet sobie jeszcze paszy nie zadałam, piszę.
Małe cria, bo chyba wszyscy już wiedzą, że maluszki alpacze to CRIA. Zaalpaczeni wiedzą, natomiast z osób oglądających alpaki po raz pierwszy nie jest tego świadom prawie nikt. Zapamiętać, zapisać, zakodować!
Cria rodzą się w błonie, ma ona na celu po prostu ułatwienie tego najważniejszego skoku w ich życiu, skoku na ten świat. Już podczas pierwszej fazy właściwego porodu błona ta przerywa się na buźce. Zdarza się, że wychodząca główka znajduje się w baloniku wypełnionym płynem. Jeżeli jest już cała głowa na wierzchu można ten pęcherz przebić. Wystarczy złapać w dwa palce i pociągnąć, ustąpi na pewno. Żadne ostre narzędzia nie wchodzą oczywiście w grę bo mama nie będzie stała na baczność i możemy zrobić maluchowi krzywdę. W jednym przypadku nie zdążyłam z przebiciem błony bo maluch niczym karateka wyprostował „nóski” rozwalając błonę jak Bruce Lee stos cegieł :))))
Ale miało być o pielęgnacji malucha, a mi tu się jeszcze pisze o porodzie. Żeby była jasność i sorki za rozczarowanie, maluch poradzi sobie bez naszej pomocy. Szczególnie latem.
Z mamy wypada flaczek… Zwłaszcza przy pierwszym swoim alpaczym potomku proszę nie myśleć, że nie żyje, że strasznie słabe, że coś nie tak. To nie ludzkie dziecko, które musi ryknąć, aby było wiadomo, że wszystko ok.
Jak cria silne i zdrowe to zaczyna się wić niczym węgorz na lądzie. Ma to oczywiście na celu wydostanie się z błony, w której się urodził, ale jak się nie wije też nie panikujmy. Pewnie pierwsze zaczną poruszać się uszy. Pomóżmy wtedy maluchowi wydostać się z błony, obierając go dokładnie. Robiąc to po raz pierwszy na pewno zwrócicie uwagę na raciczki. Miękkie, rozmoczone, mocno przyklejone do błonki. Razem z nią odklejają się jakby końcówki. Nie panikujcie, nie urwaliście maluchowi pół palucha!
Tak po prostu jest. Jutro będzie już twarde – 🙂 Gdy jest ciepło, a ciepło to jest ok. 20 stopni układam swoje nowo narodzone szczęście na słonku za wiatrem i pozwalam wyschnąć.
Można troszkę pomóc wycierając jakąś bawełnianą poszwą, ręcznikiem lub ręcznikami papierowymi. Jeżeli aura nie sprzyja suszę suszarką. Jesienią i zimą wysuszenie malucha i ubranie we wcześniej przygotowany kubraczek jest koniecznością. Zawsze mam problem, czy ten kubraczek jeszcze potrzebny, czy już nie. Może ktoś mądrzejszy i bardziej doświadczony mógłby pomóc w tym temacie. Ja zawsze się waham. Wiosną poranki wiadomo są chłodne i jeżeli jest poniżej 10 stopni maluchom do tygodnia zakładam kufajki. Nie mam pojęcia czy to dobrze czy źle, natomiast często pukam się w czółko jak koło południa muszę ten kubraczek zdjąć.
Jak nie wiecie dlaczego to się dowiecie próbując dogonić tygodniowego łobuziaka na dużej łące 🙂
Podręczniki mówią o jednorazowych rękawiczkach, jodynie, nożyczkach… Rękawiczek przyznaję bez bicia nie używam, dokładnie myję ręce, musi wystarczyć. Jodyna oczywiście do pępka. Jeżeli będziecie z maluchem od pierwszych minut jego życia to zróbcie to na samym początku, później jest problem bo maluchom nie bardzo podoba się leżenie na boku, a tylko w takiej pozycji można odkazić ten pępek w miarę dokładnie. Może zaraz polecą gromy bardziej oświeconych, ale gdy zastanę malucha już biegającego nie męczę go kładzeniem na boku i dokładną dezynfekcją. Nigdy nie miałam żadnych problemów z tego powodu. Nożyczki… aby obciąć pępowinę gdy będzie za długa. Teoria mówi o 5-8 cm, miarki nie używam i nigdy jeszcze nie przycinałam za długiej pępowiny. Nie mówię, że takie przypadki się nie zdarzają, może się pewnie wydarzyć, że flaczek będzie sięgał ziemi i przeszkadzał, ale 10 czy 12 cm na pewno nie zabije malucha.
Co dalej???
Mamy dziecię z odkażonym pępuszkiem, suche lub wysychające w promieniach słonka… Nie zawsze się da wysuszyć, bo wstaje! Najpierw wstaje szyja, baaaaardzo chwiejna. Jak potrafi się już sama podnieść to maluszek siada na sfinksa, szyja nadal chwiejna… zdarzają się jeszcze krótkie odpoczynki na boczku.
I teraz!
Wiosną, latem generalnie jak nie dosuszamy malucha to przypłacając zazwyczaj kilkoma karkołomnymi kombinacjami wstaje na chwiejnych nogach i łazi, natomiast zimą kilka razy zdarzyło mi się, że brzdącowi zrobiło się od suszarki tak cieplutko i błogo, że… zasnął!
Szyja się gnie, oczy półprzymknięte… bez paniki! Nie jestem słaby, nie odchodzę… śpię! 🙂 Podczas wszystkich swoich, no nie moich ale moich 😉 porodów (powiedzcie, że wiecie o co mi chodzi ) zaobserwowałam, że maluchy rodzą się z różnym natężeniem głodu. Jedne jeszcze leżące na boczku bez współpracy z szyją już mlaskają języczkiem inne jakby przed chwilą jadły nie mają ochoty na cyca.
Warto wtedy zwrócić uwagę na zachowanie matki. W ogóle to życzę wszystkim troskliwych rodzicielek. W większości przypadków alpaki takimi się właśnie okazują, ale w tym roku po raz pierwszy trafiła mi się wredna matka, całkowicie bez instynktu.
Opowiem Wam kiedyś bajkę o Wuzetce, jak to każda bajka dobrze się kończy… właściwie trwa nadal ale przez dwa tygodnie miałam niezły survival.
I teraz, jak maluch mocno głodny, jęzorek aż mlaszcze, a mama wyraźnie zainteresowana dzieckiem to nawet jak nie do końca dosuszony to zostawiam ich sobie. Nawiązuje się wtedy więź… Jeżeli tego nie zrobicie to małe zacznie szukać cyca u Was i trudno powiedzieć co się w maleńkiej łepetynce wymyśli.
Aaa!!! Zapomniałam o bardzo ważnej kwestii! Podczas suszenia i pierwszej pomocy starajcie się nie dotykać główki… i podogonka ale tam rzadziej zaglądamy. To są dwie strefy zapachowe, po których mama rozpoznaje swoje dzieciątko, nie zakłócajmy ich swoim zapachem. Nawet później, jak już maluch będzie brykał po łące zauważycie, że gdy podstawia się do cysterny mama sprawdza pod ogonkiem czy to na pewno jej dzidziuś.
Łatwo tak powiedzieć zostawiasz malucha i patrzysz jak podchodzi do cyca i spija eliksir życia jakim jest siara, czyli pierwsze mleko matki. Jak większość ze znających mnie osób zapewne wie, że nadgorliwa jestem i najczęściej pomagam trafić do celu. Warto jest zdjąć ze strzyków tzw. woskowinę. To takie jakby zatyczki – 🙂 Są na końcówkach cycusiów.
Jeżeli matka jest w miarę normalna i będziecie próbowali podstawiać dziecko to na pewno zdziwi Was fakt, że zazwyczaj dzika samica daje się dotknąć do wymienia 🙂 Tak się dzieje, nie wiem czy to jeszcze szok poporodowy czy już instynkt macierzyński… na drugi dzień albo w ciągu najbliższych dni wszystko wraca do normy. Niestety to chwilowe oswojenie przechodzi. Maluch zaczyna ssać… powinno to nastąpić w ciągu max. 4 godzin po porodzie. Im wcześniej tym lepiej oczywiście, tym mały organizm lepiej przyswaja przeciwciała. Z autopsji wiem, że młode najczęściej w ciągu godziny przysysa się po raz pierwszy. Są oczywiście sprinterzy, którzy potrzebują na to 20 minut, silni i głodni – 🙂 A to czy się dobrze przyssało poznasz oczywiście po ogonku. Jak maluch stoi przy cycu, a ogonek w górze, aż zawinięty na plecki to znaczy „TANKUJĘ”.
I teraz następny problem, odwieczny i każdorazowy. Nawet przy setnym potomku nie wiesz czy maluch wyssał dostateczną ilość siary.
Najpierw sprawdzam wymię czy w ogóle jest mlesio. Jak pokaźnych rozmiarów i strzyki pełne to zdaję się na naturę, ale jeżeli wymionko wydaje mi się niezbyt pełne, a po naciśnięciu strzyka wylatują ledwie kropelki to rozmrażam zachomikowaną wcześniej na taką chwilę siarę krowią i podaję maluszkowi. Niektórzy hodowcy aby mieć pewność ile tej siary małe wypije zdajają matkę i podają butelką. Ja mam obiekcję z dwóch powodów, po pierwsze „dojenie biedronki” tak jakoś wygląda dojenie alpaki. Strzyki ze zdjęcia to niezmierna rzadkość, pewnie dlatego, że samica ma na imię Muśka, hihiii… Najczęściej cycusie są tak małe, że nie jestem w stanie porządnie wydoić, a po drugie moim zdaniem zabieram maluszkowi najważniejszy, bo ten pierwszy kontakt z matką. Nakarmione butlą nie będzie kojarzyło mamy i jej podbrzusza z jedzeniem, nie będzie szukało cyca tylko butelki. Bardzo łatwo zachwiać wtedy małym rozumkiem. Jeżeli tylko mam wątpliwości co do ilości wypitej siary – podaję krowią. Musi być to siara dobrej jakości, najlepiej zmierzona siaromierzem. Na oko jest ona bardzo ciemna, prawie pomarańczowa i gęsta. Mówi się o przewadze koziej siary. Nie będę się wypowiadać w tym temacie bo nie czuję się kompetentna. Od lekarza wet. dowiedziałam się, że kozia siara może mieć przewagę jedynie z powodu szczepień jakie stosuje się w kozich stadach. Jeżeli kozy nie były szczepione przeciw beztlenowcom to ich siara nie jest w niczym lepsza od krowiej. Osobiście posiadam zapas krowiej siary, bardzo dobrej jakości (badana) z pobliskiego gospodarstwa ekologicznego, co i Wam wszystkim spodziewającym się alpaczego potomstwa szczerze polecam. Rolnicy i tak nie wykorzystują w całości tego cudownego eliksiru i na pewno z chęcią się podzielą.
Co jeszcze??? Wysuszone, pępek opatrzony, łażące, nakarmione…
W międzyczasie mama powinna oddać łożysko. Dla nowicjuszy, nie przestraszcie się, to nie wylatuje jej pół flaków (panika mojej mamy przy jej pierwszym porodzie alpaki), ale jest tego sporo. Wyczytałam gdzieś, że powinno się sprawdzić czy łożysko jest całe, zakładając rękawiczki i rozciągając flaczka doszukujemy się obu rogów macicy itd. Nigdy tego nie robiłam.
Tyle pierwszej pomocy na tym świecie. Teraz najważniejszą pracą hodowlaną i pielęgnacyjną jest ważenie! Dokładne, dokładniusieńkie… do 10 gram co najmniej. Tylko w ten sposób możemy monitorować czy maluch rozwija się prawidłowo, czy mama ma wystarczająco dużo mleka i czy to mleko jest wystarczająco dobre. Przez pierwszy tydzień ważę codziennie. W pierwszej dobie jeszcze nie musi przybierać na wadze, ale już w kolejnych tak.
Ile? Nie znam dokładnych medycznych wytycznych. Na pewno zależy to od wagi urodzeniowej malucha. W tym roku pomimo tego, że wszystkie cria urodziły się przed terminem i to sporo (2-3 tygodnie) to są wyjątkowo duże. Oczywiście mówię o swojej hodowli, może zaprzyjaźnieni hodowcy powiedzą jak to jest u nich. W Alpakusie w tym roku normą jest waga urodzeniowa 7-9 kg, z rekordem żeńskim w wadze 9,855kg!!! Kolos! W trzeciej dobie Charlotka, bo o niej mowa ważyła 11,95kg! Reszta maluchów przybiera średnio 25 dkg na dobę, znów z wyjątkiem, tym razem Muffinki, która co dzień jest o średnio 4,2kg cięższa. Ale nie panikujcie jeżeli liczby te będą w przypadku Waszych dzieciątek niższe. Przy mniejszych cria minimalny przybór masy ciała to 10 dkg/dzień, dobrze jest przy 20 dkg. Tak jak napisałam, przez pierwszy tydzień staram się ważyć towarzystwo codziennie, później jak są dobre wyniki to co kilka dni, jak mi się przypomni.
Chyba wszystko – na pewno o czymś zapomniałam bo to temat rzeka i każdy przypadek jest inny… chociaż nie! Jak wszystko ok i z maluchem i z mamą, a tak jest w zdecydowanej większości, to wszystkie porody i czas zaraz po nim wygląda tak samo, czyli mniej więcej tak, jak to przedstawiłam. Mam nadzieję, że pomogłam, a z całego serducha życzę wszystkim przyszłym „rodzicom” po pierwsze – aby znaleźli już łażące, a po drugie – aby maleństwa się zdrowo chowały.
Tekst: Anna Sandomierska
Hodowla alpak Alpakus